Skąd przybywamy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

Zostawiam do waszej dyspozycji kilka informacji zupełnie nieistotnych z punktu widzenia klienta salonu, a zarazem dużo atrakcyjniejszych dla potencjalnego obserwatora, fana śledzącego wpisy na blogu i w mediach społecznościowych.

Moja przygoda z branżą tatuażu – sześć ciekawych faktów

Studiuję Dziennikarstwo i Komunikację Społeczną, choć rozważałam także studia na kierunku Grafika.
Graficy mają zdecydowanie większą styczność z tuszem, jednak wyboru nie żałuję.

„thINK” jest moim drugiem studiem tatuażu. Pierwsze otworzyłam mając siedem lat.
Tatuaże wykonywane były tuszem z brokatowych długopisów, cena uzależniona od wielkości wahała się między 10 a 50 groszy.

Jak można wywnioskować, tatuaże fascynują mnie od dziecka. Pierwszego z nich dorobiłam się w wieku ośmiu lat.
Ku mojemu rozczarowaniu zmył się po dwóch tygodniach. Nikt mi wówczas nie powiedział, że henna nie jest trwała.

Średnio na jednego członka mojej rodziny przypada 3,25 tatuaży.
Sama jak na razie posiadam tylko jeden, zrobiony z resztą na początku tego roku.

Do prawie dwudziestego roku życia byłam więc jedynym niewytatuowanym członkiem swojej rodziny.
Czasem młodzieżowy bunt względem rodziców przejawia się w tatuażach, w moim wypadku przejawiał się ich brakiem.

Przez wiele lat byłam pewna, że moim pierwszym tatuażem będzie granatowa budka policyjna.
Z perspektywy czasu cieszę się, że zmieniłam zdanie.